A miało być tak pięknie.
RPA chciała udowodnić dzięki mistrzostwom w 2010 r., że apartheid ma dawno za sobą, a Brazylia postanowiła rozprawić się z wizerunkiem państwa samby, plaży i bikini i raz na zawsze zadać kłam (nie)sławnemu stwierdzeniu de Gaulle'a, że ''Brazylia to jakiś niepoważny kraj''. Chciała pokazać nowoczesne, uśmiechnięte (według barometru optymizmu z 2014 r. Brazylijczycy są na 10. miejscu pośród najlepiej oceniających swoje życie narodów na świecie) oblicze ósmej gospodarki świata, gdzie w ciągu dekady 30 mln ludzi wyszło z nędzy, by zasilić szeregi nowej klasy średniej.
Wnikliwy obserwator brazylijskiej duszy Nelson Rodrigues napisał w latach 50., że jego rodacy cierpią na kompleks bezpańskiego psa, wieczne poczucie niższości, ugruntowane, jakżeby ina-czej, narodową traumą, jaką była przegrana z Urugwajem w finale mundialu w 1950 r. w Rio.
Sześć dekad i pięć mundialowych wiktorii później Brazylijczycy zostawili kompleksy daleko za sobą. Stali się obywatelami nowego imperium. Gdy Portugalia i Hiszpania, gdzie jeszcze niedawno szukały pracy tysiące Brazylijczyków, walczyły z recesją, ona, dzięki milionom ludzi obkupującym się w lodówki, telewizory i samochody oraz chińskiemu apetytowi na jej rudy żelaza, mięso i soję, mogła śmiało powiedzieć, że przeżywa najlepszy moment w całej swojej historii.
***
Aby zrozumieć przemiany, reporterka Eliane Brum przez dziesięć lat towarzyszyła rodzinie Costa Pereira z przedmieść Sao Paulo.
Opowieść zaczyna się za rządów poprzednika Luli - Fernanda Henrique Cardosa, kiedy głowa rodziny, ojciec czwórki dzieci 40-letni Hustene Pereira, traci pracę i czuje, że ''powoli osuwa się w przepaść''. W 2002 roku postanawia zawierzyć obietnicom wyborczym Luli (nagrywa je na wideo, żeby go potem sprawdzać) i głosuje na byłego robotnika, w którym rozpoznaje samego siebie. Pierwsze lata rządów Luli przynoszą jednak rozczarowanie. Hustene wciąż jest bez stałej pracy, a jego dzieci zaczynają chodzić do szkoły na wieczorną zmianę, by za dnia pracować z nim na targu. Ze stresu wypada mu 30 z 32 zębów.
Nowa Japonia jeszcze nie jest przekreślona: ''Brazylijski tygrys gotuje się do skoku''
Po trzech latach i siedmiu miesiącach bezrobocia dostaje posadę portiera. Ma pensję minimalną, ale ta zdążyła już wzrosnąć o połowę (ostatecznie urośnie o 180 proc.). Pracę znajdują też dzieci. Między 2003 i 2011 r. miesięczne dochody sześcioosobowej rodziny rosną z 700 (ok. 950 zł) do 4000 (5400 zł) reali. W domu pojawia się plazma, pralka, playstation i mięso - najtańsze, za to codziennie. ''Po raz pierwszy w życiu jemy dobrze'' - mówi Estela, żona Hustene, która zapełnia nowe kuchenne szafki artykułami z promocji. Costa Pereira nie są już subproletariatem, ale ''nową klasą średnią'' alias ''klasą C''. Najstarsza córka jako pierwsza w rodzinie zaczyna studia.
Kiedy Hustene widzi w telewizji Lulę podczas spotkań z głowami innych państw, płacze ze wzruszenia. Eliane Brum pyta go dlaczego, przecież inni prezydenci też podróżowali po świecie. ''Tak, ale dopiero teraz jestem tam ja'' - odpowiada.
Takich jak rodzina Costa Pereira było 30 mln. W ramach niespotykanego ekonomicznego i cywilizacyjnego skoku, dzięki zintegrowanym programom socjalnym, na czele ze słynną Bolsa Familia (comiesięczny zasiłek w zamian za szczepienie dzieci i posyłanie ich do szkół), podwyższeniu płacy minimalnej i systemowi mikrokredytów ludzie pozostający poza systemem znaleźli względną stabilizację życiową i pieniądze na konsumpcję, na czym skorzystała gospodarka.
Nie chodziło jednak tylko o pełny żołądek ani plazmy. Lula, jowialny tokarz wywodzący się z najuboższego w Brazylii północno-wschodniego regionu (Nordeste), dał im dużo więcej.
''Rozpoznając samych siebie w prezydencie, grupa, która była większością w Brazylii, ale zawsze pozostawała na marginesie, odzyskała pewność siebie i zaczęła budować dla siebie nowe miejsce w społeczeństwie'' - mówiła Eliane Brum.
Dzięki 7,5-proc. wzrostowi PKB rocznie lepiej żyło się nie tylko najuboższym. Brazylijscy turyści odwiedzający Barcelonę, jedno z najdroższych miast w Europie, zwykli się dziwić: ''Jak tu tanio!''.
***
Kiedy w 2007 r. Lula cieszył się z decyzji FIFA przyznającej organizację mundialu, na szczęście rodziny Costa Pereira padł cień. Hustene miał dwa wylewy, stracił czucie w lewej części ciała. Na publiczną służbę zdrowia nie mógł liczyć. Kiedy po miesiącach czekania udawało mu się dostać do lekarza, słyszał, że jego stan się poprawił albo że musi urodzić się na nowo, bo na jego dolegliwości nie ma rady. Kiedy Brum kończyła swój reportaż w 2011 r., groziła mu utrata wzroku i zastanawiał się, gdzie nauczyć się brajla.
Chorobowe symptomy zaczęły być widoczne nie tylko w rodzinie Costa Pereira. Choć Dilma Rousseff kontynuowała reformy Luli, były one może nie wierzchołkiem, ale górnym kawałkiem góry lodowej.
Brazylię ogarnął boom budowlany. Budowa liczącej 1,7 tys. km Transnordestiny - linii kolejowej łączącej północny wschód z zachodem kraju - miała kosztować 1,5 miliarda dolarów, ale jej koszty będą ponad dwa razy wyższe, a zamiast w 2010 r. ma być gotowa w 2016. Korupcja, biurokracja i zła organizacja pogrążyły ten i wiele innych projektów. Podobny los spotkał inwestycje związane z mistrzostwami świata i olimpiadą.
Wydatki na mundial będą dużo wyższe, niż przewidywano - 15 miliardów dolarów, lwią ich część (85 proc.) pokryje budżet państwa, a nie prywatny kapitał, co obiecywał w 2007 roku Lula. Koszty wielu obiektów są mocno zawyżone, bo pieniądze trafiają do kieszeni krewnych i znajomych królika. Z powodu budowy nowych stadionów, hoteli i dróg wysiedlono prawie 200 tys. mieszkańców najbiedniejszych dzielnic, zwykle bez prawa do odszkodowania. Między innymi dlatego, że FIFA zarezerwowała dla siebie sporą część miejsc na stadionach, biletów jest mało, a ich ceny wynoszą od 100 do 620 euro (najniższa pensja to jakieś 150 euro).
- Dla kogo te mistrzostwa? - zaczęli pytać Brazylijczycy. Lula przekonywał, że dzięki wielkim wydarzeniom sportowym powstaną autostrady, linie metra i kolejowe. Priorytetem okazały się jednak dojazdy na lotniska, do hoteli i na stadiony.
Iskrą, która doprowadziła do wybuchu, była podwyżka cen biletów komunikacji w dużych miastach w czerwcu 2013 roku. Dodatkowe 20 centavos (niecałe 30 gr) tak rozsierdziło Brazylijczyków, że - choć zwykło się mówić, że są narodem, który zamiast otwartych starć z władzą woli raczej drogę naokoło, słynne jeitinho (dosłownie: ''sposobik'', mający coś wspólnego z naszym ''kombinowaniem'') - wylegli milionami na ulice.
Zryw okrzyknięto ''octową rewolucją'' z powodu płynu, jakim protestujący chronili się przed gazem łzawiącym, którym traktowała ich policja. - Nie chodzi o 20 centów - przekonywali manifestanci. - Po prostu nowe imperium zostawiło z tyłu swoich obywateli.
Koszt rozwoju: ''Amazonia pod topór?''
***
- Co z tego, że jesteśmy ósmą gospodarką świata, skoro jakość życia jest fatalna? - mówi wkurzony Diogo Penna, socjolog i specjalista od zasobów ludzkich, który w 2007 roku wyjechał z Rio do Krakowa, wrócił w 2011, ale wytrzymał półtora roku. - Tam się nie da żyć - twierdzi. - Nie ma kiedy. W 11-milionowym mieście zawsze był problem z transportem, ale teraz to koszmar. Na dojazd do pracy i powrót do domu trzeba czterech godzin. Metro czy autobus? Zapomnij. Albo nie docierają, albo w upale można się w nich ugotować.
Diogo jest też wkurzony na rodaków: - Pracują nawet kilkanaście godzin dziennie, bo wszyscy mają kredyty, dwa samochody, markowe ciuchy. Wrażenie, które robisz na innych, to dla Brazylijczyków podstawa. Idziesz do drogiej restauracji, nawet jeśli pod koniec miesiąca musisz jeść resztki. Wszystko kupuje się na raty, także bilety lotnicze i ciuchy. Bo w Rio jest drogo, bardzo drogo.
I bardzo niebezpiecznie. - Trzeba mieć oczy dookoła głowy, wiedzieć, których dzielnic unikać, nie afiszować się ze sprzętem - mówi Diogo. Mimo awansu społecznego Brazylia jest 17. krajem na świecie pod względem największych nierówności (w rankingu opracowanym przez CIA Polska zajmuje 94. miejsce). Sao Paulo nazywane jest światową stolicą helikopterów, bo to ich używają najbogatsi, by uniknąć korków, ale w skrajnym ubóstwie (za mniej niż 95 zł miesięcznie) żyje ponad 15 mln Brazylijczyków. - Potrzebujemy jeszcze co najmniej dwóch dekad, żeby zbudować kraj, w którym będą godne warunki życia dla wszystkich - mówi politolog Bruno Lima Rocha. - Wyższa klasa średnia korzysta z prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych, płaci za prywatne szkoły i ochronę. Ale też czuje się pokrzywdzona, bo płaci proporcjonalnie dużo wyższe podatki niż najbogatsi.
Funkcjonalnym analfabetą jest co piąty Brazylijczyk. - Co z tego, że wprowadziliśmy dostęp do edukacji dla wszystkich, skoro poziom w publicznych szkołach jest potwornie niski? - pyta Sonia Fleury, politolożka. W rankingach PISA Brazylia ląduje w okolicach szóstej dziesiątki.
Problemem jest też rasizm. ''Jesteś czarnym w Brazylii? Masz przejeb '' - ogłosił ostatnio na okładce popularny magazyn ''Trip''. Wśród ofiar zabójstw w 2011 roku połowę stanowili młodzi ludzie, 71 proc. z nich było negros (Murzynami lub Mulatami). Ciemnoskóre kobiety zarabiają ledwie 38 proc. tego, co biali mężczyźni.
Brazylia jest dość konserwatywnym krajem. Według badań instytutu Datafolha połowa obywateli opowiada się za karą śmierci, 8 na 10 uważa, że używanie narkotyków powinno być zakazane, a 85 proc. twierdzi, że wiara w Boga ''czyni ludzi lepszymi''. Co roku dochodzi do kilkuset morderstw na tle homo- lub transfobii (w 2012 r. ofiar było 338). Uprzedzenia widać też w służbie zdrowia. Według ''Raportu o nierówności rasowej 2012'' opracowanego przez Uniwersytet Federalny w Rio de Janerio na 100 ciemnoskórych pacjentów szukających pomocy w publicznej służbie zdrowia nie otrzymało jej 29. W przypadku białych odsetek był o połowę niższy.
***
Przedmundialowej Brazylii daleko do euforii. Wystarczy zajrzeć na Facebooka dziennikarsko-obywatelskiego kolektywu M~dia Ninja. ''Ninja'' to skrót od ''niezależnych narracji, dziennikarstwa i akcji (''narrativas independentes, journalismo e açao''). Narodził się podczas zeszłorocznych protestów. Dziesiątki ludzi na żywo relacjonowało przebieg manifestacji i streamowało je w internecie, obnażając przemoc policji. Dzisiaj mówią: chcemy pokazać inną narrację o Brazylii i mundialu. Na ich Facebooku: zamieszki w Rio de Janeiro, manifestacja w sprawie legalizacji marihuany, brutalne akcje policji w fawelach.
Fawele, wychodząca stąd przemoc i handel narkotykami, to największa bolączka władz przed mundialem. Wiele z nich znajduje się w pobliżu hoteli, stadionów i turystycznych atrakcji. Państwo wysyła do biednych dzielnic oddziały pacyfikacyjne, znane z przemocy Unidades de Policia Pacificadora (UPP). Podczas ''czyszczenia'' giną przypadkowi mieszkańcy. 26-letni Douglas Rafael da Silva Pereira w 2013 roku zagrał w filmie ''Made in Brazil'' młodego chłopaka z Rio de Janeiro, który w drodze do domu zostaje zastrzelony przez oddział pacyfikacyjny. Film, który można obejrzeć na YouTubie, okazał się kroniką zapowiedzianej śmierci. Gdy w kwietniu Douglas zginął z rąk policji, w centrum Rio de Janeiro wybuchły zamieszki, które dotarły do ukochanej przez turystów rajskiej plaży Copacabana.
Tam, gdzie nie widać świateł Rio: ''Lista zapowiedzianych śmierci''; ''Byłem niewolnikiem''
Coraz więcej Brazylijczyków dochodzi do wniosku, że nie mogą liczyć na państwo, i bierze sprawy w swoje ręce. Podobnie jak w sąsiedniej Argentynie doszło tu w ostatnich miesiącach do kilkunastu linczów na (domniemanych) rabusiach. Do mediów trafiło nagranie, na którym widać przywiązanego do słupa nagiego czarnego chłopaka - kieszonkowca, któremu wymierzyła sprawiedliwość grupa ''obywateli''. Nie wiadomo, co bardziej oburzyło Brazylijczyków: samosąd czy komentarz znanej prezenterki telewizji SBT Rachel Sheherezade, która stwierdziła, że ci, którym ''żal złodzieja'', powinni zrobić Brazylii przysługę i ''go zaadoptować''. Broniła się potem, że wyraziła tylko poglądy sporej części społeczeństwa. I pewnie miała rację.
***
Żeby zajrzeć w brazylijską duszę, najlepiej jednak wybrać się do kina. ''Wszyscy mężczyźni Veroniki'' i ''Dźwięki z sąsiedztwa'' to dwa filmy, które zrobiły furorę na międzynarodowych festiwalach. Nie ma w nich faweli, dzieci ulicy ani przestępczości. Pierwszy jest o Veronice, która właśnie skończyła medycynę i zaczyna pracę w szpitalu. Ma przed sobą karierę, jest piękna. Mimo to traci poczucie sensu życia. Ogląda świat jak zza szklanej szyby. Cierpi. ''Dźwięki z sąsiedztwa'' to thriller o mieszkańcach bloku w mieście Recife. Ludzie wiodący tu prozaiczne życie klasy średniej są jak zombi. Upał leje się z nieba, a w powietrzu wisi absurdalny niepokój. Wiadomo tylko, że kilka dni wcześniej z okna rzuciła się kobieta.
Oba filmy mają senną, nierealną atmosferę. Oba przesyca niepokój niejasnego pochodzenia. Nie wiadomo co, ale coś jest zdecydowanie nie tak. Sporo mówią o stanie ducha Brazylii, na pozór szczęśliwej i coraz bardziej zamożnej mimo spowolnienia wzrostu, a jednak niespokojnej, targanej wewnętrznymi napięciami. Niektórzy nazywają to postboomowym kacem. Inni wolą mówić o dojrzewaniu brazylijskiej demokracji.
- Brazylijczycy uwierzyli, że mają wpływ na rzeczywistość, że ich kraj się zmienił - mówi profesor Sonia Fleury. Za rządów Luli odbyło się najwięcej konsultacji społecznych w historii demokracji. - Szybko jednak odkryli, że decyzje wciąż zapadają ponad ich głowami, korupcja kwitnie, a politycy reprezentują samych siebie.
Dlatego się burzą. Po zeszłorocznych protestach, które nazywa się produktem, a zarazem końcem epoki lulizmu, Brazylia nie jest już tym samym krajem. - To początek nowego cyklu, objaw czegoś, co od dawna gotowało się w społeczeństwie - mówi politolog Bruno Lima Rocha.
Co na to prezydent Dilma Rousseff
Tylko co będzie, jak Brazylia wygra? - zastanawia się Vanessa Barbara. - Ludzie wyjdą na ulice świętować i zapomną o wszystkich nadużyciach - mówi. Dlatego zastanawia się nad kibicowaniem przeciwko Brazylii. Zna swoich rodaków i wie, że stan oburzenia ma szansę się utrzymać tylko wtedy, kiedy reprezentacja ''da ciała''.
Na razie jedynym pewnym zwycięzcą tej rozgrywki jest FIFA. Brazylijskie media podają, że od 2011 roku Federacja zarobiła na mundialu 3 miliardy dolarów.